Letni zlot Oldtimer Club Poland – Borowski Las 2010


W związku z tym, że aż 500 km dzieli nas od zlotu w Borowskim Lesie, na imprezę wyruszyliśmy już w
czwartek. Było nas osiem osób, ja – VL 35, Rysiek z Basią na VL-u 36’, Piotr – WLA 42, Agata na motocyklu
współczesnym i nasi trzej koledzy – „malucho-willisem”. Wyruszyliśmy o 10.00. Mimo wczesnej pory upał
straszny. Pierwsze kilometry nie stanowią problemów. Wszystkie sprzęty spisują się doskonale, a upał coraz bardziej zaczyna doskwierać. Dojeżdżamy do większego miasta, pierwsze światła, zielone, ruszamy… no tak, wszyscy tylko nie ja…

VL nie jedzie, a przy każdej próbie ruszenia gaśnie. Spychamy go więc na pobliską stację benzynową. Piotr rozbiera VL-a , okazuje się, że pływak spuchł. Razem z Mateuszem i tatą wymieniają go i możemy ruszać dalej. Odpalamy maszyny… WLA, maluch i współczesna Honda nie mają problemów, a VL-e są
przegrzane. Nie mam tyle siły, żeby przez kilka minut bez przerwy kopać… (mój tato męczy się, żeby odpalić oba – swój i mój 🙂 ). Udaje mu się to i w końcu ruszamy.

Po drodze nie mamy już większych problemów ze sprzętami. Co prawda malucha czasem trzeba popchnąć, ale to nie problem w sytuacji gdy jest komu pchać.
Docieramy na miejsce. Cała podróż, łącznie z wymianą pływaka, obiadem i tankowaniem co 100 mil zajęła nam 12h.
Piątek był dla nas dniem odpoczynku, w którym mogliśmy odprężyć się, kąpiąc się w ciepłym jeziorze, pijąc zimne piwo i nalewki własnej roboty. Tymczasem pozostali Oldtimerowcy zaczęli zjeżdżać się na zlot. Wieczorem wszyscy siedzieli, rozmawiali, tańczyli przy muzyce zespołu rockowego, który dla nas grał.

Na sobotę zaplanowana była przejażdżka po okolicach Borowskiego Lasu. Ja zostałam na recepcji i
oczekiwałam na przyjazd „niedobitków”, którzy mogliby jeszcze dojechać na zlot. Reszta uczestników imprezy odpaliła swoje zabytki i ustawiła się do wyjazdu. Agata zaś wsiadła za stery malucha i razem z chłopakami zamykała kolumnę rajdu. Niestety nie wrócili oni w taki sam sposób, a zostali przyholowani na teren zlotu. W maluchu „padło” sprzęgło, ale właścicielka ośrodka w ciągu dwóch godzin zorganizowała „nowe”. Tylu mechaników i miłośników motoryzacji w jednym miejscu, nie trzeba było długo czekać a maluch już był sprawny.

Przyszedł czas na przeprowadzenie konkurencji, do których zostaliśmy wyznaczeni razem z tatą i Piotrem, w ramach pomocy przy organizacji imprezy. Wśród konkurencji typowo motocyklowych, jak slalom, wyścig na „dochodzenie”, czy wolna jazda, znalazły się też konkurencje dla kobiet i dzieci, sprawdzające ich wytrzymałość i celność. Po konkurencjach znów przyszedł czas na rozmowy przy ognisku, śmiechy, tańce przy muzyce na żywo, a w międzyczasie rozdanie nagród. Mile spędzany czas szybko płynie…

Z soboty zrobiła się niedziela i trzeba wracać do domu.
W niedzielę wyruszamy o 9.00. Pogoda popsuła się nieco, co prawda nie pada, ale w każdej chwili może
zacząć. Przejeżdżamy 6 mil, maluch staje na poboczu, linka sprzęgła się urwała. Dzwonimy po samochód, jeden z kolegów przyjeżdża po malucha i odholowuje go na teren zlotu. Tymczasem Piotr i tato rozpoczęli poszukiwania linki sprzęgła wśród miejscowych. O dziwo, udaje im się znaleźć 3 linki, a wymiana zajmuje może 30 min. Możemy w końcu ruszyć dalej.

Początek trasy przebiega gładko, chociaż nie jest już tak ciepło. Po przejechaniu jakichś 120
km Piotr „złapał gumę” w tylnym kole. Wymiana opony trwała ponad godzinę, głównie przez to, że nie można było jej ściągnąć. Po kolejnym zwycięstwie z przeciwnościami losu, jedziemy dalej. Kolejny postój, tankowanie i obiad.

Jesteśmy w połowie drogi a już robi się ciemno. Chmury są coraz większe i ciemniejsze, ubieramy się więc w przeciwdeszczówki. Ledwo ruszamy, zaczyna padać. Zwalniamy nieco, nie tylko dlatego że jest mokro ale i ciemno.
Nasze światła ledwo oświetlają nam drogę i jedziemy trochę po omacku. Taty VL zaczął przerywać, więc
zjechaliśmy na chwilę na stację i po owinięciu kilku kabli taśmą izolacyjną jedziemy dalej. Dalsza droga przebiega bez komplikacji, zmarznięci, przemoczeni dojeżdżamy w końcu do domu.

Mamy za sobą 13h jazdy i kolejne 500 km za sobą.

Agnieszka