INTERNATIONAL INDIAN RALLY 2011

ZEDDAM

      Jak co roku ekipa Oldtimer Club Poland w ostatnim tygodniu lipca 2011 wybrała się na International Indian Rally  do Holandii.  Ekipa ta sama co w zeszłym roku w Norwegii czyli:

prezydent Krzysiek z małżonką, Tomek z małżonką, Darek „Vaderek”, Maciek z Torunia, Krzysiek z Poznania oraz dodatkowo Krzysiek z Żabieńca. Jedziemy w kilku grupach.

Ja zabieram zabieram Krzyska z Żabieńca, spotykamy się w środę po południu u niego, do mojej 101 doładowujemy Chiefa na przyczepę i w drogę. Plan jest taki żeby jeszcze tego dnia dojechać możliwie blisko granicy i tam zanocować. O 22 dojeżdżamy do Poznania gdzie nocujemy.

Nazajutrz rano śniadanko i w drogę . Pod Poznaniem mijają nas  obaj Krzyśkowie z Anią. My jedziemy wolniej bo ciągniemy przyczepkę, podłącza się pod nas Vaderek który jedzie na kołach.

Do granicy droga kiepska jak to u nas, również pogoda nie dopisuje, zaczyna padać.

Żal nam Darka, ale z drugiej strony przynajmniej jeden twardziel w grupie musi być.

Po przejechaniu granicy koniec deszczu. Zjeżdżamy na parking, czekamy na „Vaderka” który zawieruszył się gdzieś po przejechaniu granicy. Po 45 minutach pojawia się łaskawca, okazuje się że musiał wypić kawkę i zapalić. Droga prosta jak Indiańska strzała, ciągniemy do przodu.

O dziwo nie widać innych Indianów, które jechałyby na imprezę.  Do Holandi jeszcze daleko a robi się już późno. Podkręcam tempo żeby jeszcze za dnia dojechać. Zerkam w lusterko, Darek trzyma się dzielnie. Dojeżdżamy na miejsce tuż przed zmierzchem. W miejscowości Zeddam brak dojazdówek na teren zlotu, trochę błądzimy. Wreszcie docieramy. Rejestrujemy się i szybko rozbijamy namioty dopóki jeszcze coś widać.  Zlotowisko zlokalizowane jest na ogromnej łące przy stylowej restauracji.

W nocy dojeżdża Maciek. Okazuje się że przywiózł Sokoła 1000 bo Chief zastrajkował gdzieś pod Piłą. Chwała Maćkowi za determinację. W piątek rano okazuje się że zaplecze sanitarne to jakaś prowizorka, nie tego się spodziewaliśmy. Organizator jednak postarał się i wieczorem było już ok, uczestnikom zlotu udostępniono zaplecze sanitarne restauracji.

Wyjeżdżamy na wycieczkę do Arnhem. Miasto okazuje się sympatyczne, zwłaszcza centrum. Jedyny minus to problem z parkowaniem. Parkingi małe z wąskimi drogami, większym autem trudno zaparkować. W mieście dużo zabytków, uliczki kameralne pełne spacerowiczów o różnych kolorach skóry. U nas aż takiej różnorodności nie ma, trochę mnie to zaskoczyło.

Mimo usilnych starań nie znaleźliśmy coffee shopu. Być w Holandi i nie sprobować miejscowego sera i czekolady to nie możliwe, oczywiście robimy zakupy.

W sobotę po śniadaniu wyjazd na  rajd.

Organizator przygotował dwie trasy : jedną 90 km, drugą 125km. Po trasie lunch w karczmie przy muzeum regionalnym. Tu na parkingu przed karczmą dopiero można było zobaczyć ile faktycznie przyjechało motocykli. W drodze powrotnej do obozowiska  przy  prawdziwym holenderskim wiatraku  robimy  zdjęcia.

Po południu jedziemy do muzeum Amerykańskiej Motoryzacji Maxa Middelbocha.

Kolekcja motocykli robi na nas niesamowite wrażenie. Obok wszelakich możliwych Indianów stoją Hendersony, Clevelandy, Ace , Harleye a nawet japoński Rikuo.

Robimy sobie pamiątkowe zdjęcia i wracamy do obozu. Tam czeka na nas kolacja i uroczyste wręczenie nagród. Furorę zrobił Sokół 1000 Maćka. Kolega dostał nagrodę za najciekawszy nieamerykański motocykl. Nagroda oryginalna bo okolicznościowe holenderskie drewniaki.

Następnego dnia rano, w niedzielę ruszamy w drogę powrotną. Po odstawieniu pasażera i jego motocykla do Żabieńca, dalej w drogę do Olsztyna. Dopiero o 5 rano jestem na miejscu. Dwie godziny snu i niestety pobudka, czas do pracy.

Zlot w Holandii cieszył się niespotykaną dotąd w tym środowisku popularnością. Przyjechało ponad 300 motocykli, najwięcej w historii tej imprezy.

Mam nadzieję że International Indian Rally w Polsce 2012 roku będzie cieszył się nie gorszą frekwencją.

Tomasz Soin