International Indian Rally 2014

San Leo – Stelvio – Grossglockner  

22.07.2014 – 01.08.2014

Pomysł wyjazdu narodził się w 2012 r, na Międzynarodowym Zlocie Indiana w Polsce, kiedy to dostaliśmy zaproszenie na tego samego typu imprezę organizowaną we Włoszech. Od razu pojawiła się myśl aby przy okazji powtórzyć przejazd przełęczą Grossglockner sprzed 25 lat. Wówczas była to wyprawa Sokołem 600 z koszem, na przełożeniach do jazdy sportowej solo (!). Było to ciężkie doświadczenie, w związku z czym przejazd VL-em od razu wydał się ciekawą i miłą wycieczką. Przy okazji „zaliczenia” Grossglockner zaplanowałem przejazd przez przełęcz Stelvio, we Włoszech.

Z Brodziakówki wyruszyliśmy już 3 dni przed planowaną imprezą w składzie: Rysiek (HD VL), Mariusz (HD WLC), Arek (HD WLA), Waldek (HD VL), Darek (HD VL + wóz serwisowy). Pierwszy etap podróży liczył ok 400 km przez Czechy, drogą górzystą i krętą, zakończony w miejscowości Treboń. Drugi dzień to ok 450 km jazdy lokalnymi drogami Austrii. Przyjemne winkle, piękne widoki – żadnych niespodzianek. Sprzęty spisywały się bez zarzutów. Trzeci dzień nie był już tak przyjemny – włoskie drogi są w kiepskim stanie, dziurawe i zatłoczone. Zaraz po starcie, tankując motocykle spotkaliśmy dwóch motocyklistów jadących na tę samą imprezę – Rudiego i Stefana – niemieckich motocyklistów jadących na Indianach (Chief i 4 ACE). Przyłączyli się do nas. Po ok 100 km wspólnej jazdy w Czwórce pękła sprężyna od młoteczka w przerywaczu. Nowi koledzy chcieli wezwać pomoc drogową, ale zapakowaliśmy Indiana do naszego wozu serwisowego z nadzieją na kupno części na zlocie. Kontynuowaliśmy podróż – w międzyczasie zaczęło padać – zrobiło się ślisko i nieprzyjemnie. Na kilku rondach wpadłem w poślizg – uciekała mi przednia opona. Ok godz. 23 dojechaliśmy do celu po ok 500 km.

Miejsce zlotu – wygolone zbocze góry nie było dobrym miejscem na rozbicie namiotu. Zmęczenie jednak zrobiło sobie – nie przeszkadzało nam nocne zsuwanie się z materacy.

Pierwszy dzień zlotu – piątek – to integracja z Czechami i Niemcami oraz zwiedzanie San Leo. Na imprezę dotarli także Krzysztof i Robert na Indianach oraz „Dziki” na HD WLC. Sobota zarezerwowana była na 100 km rajd połączony ze zwiedzaniem muzeum motocykli i obiadem. Podczas rajdu koledze Stefanowi ponownie pękła sprężyna, musiał więc zostać „ściągnięty” na teren zlotu pomocą drogową. Zdążyliśmy wrócić przed deszczem. Część uczestników rajdu, która nie zdążyła – przemokła do „suchej nitki”. W chwilę później teren zlotu zamienił się w bagno. Po wieczornej kolacji wręczono nagrody za najdłuższą trasę, najliczniejszy klub, itp. Oldtimer Club Poland wręczył klubowi włoskiemu upominek za zaproszenie na zlot i organizację imprezy, co spotkało się z dużym zaskoczeniem ze strony organizatorów.

W niedzielę z samego rana po spakowaniu i wyciągnięciu sprzętów i auta serwisowego z błota, w deszczu wyruszyliśmy w kierunku Stelvio. Po ok 100 km z silnika Waldka VL-a zaczęły dobiegać niepokojące dźwięki. Na wszelki wypadek spakowaliśmy motocykl do samochodu. Po kolejnym 100 km odcinku Stefanowi pękła kolejna sprężyna. Niemcy podjęli decyzję o wezwaniu pomocy drogowej i tu nasze drogi rozeszły się. Zostawiliśmy ich na stacji benzynowej z chlebem, golonką i wodą mineralną, sami wyruszając w dalszą podróż. Przemoczeni dotarliśmy do Castiglione, gdzie znaleźliśmy hotel i bezpieczne miejsce dla motocykli.

W poniedziałek kierowaliśmy się ku miejscowości Bormio. Był to dla nas dzień ubierania i rozbierania przeciwdeszczówek. Wieczorem dotarliśmy do celu – tam nocowaliśmy dwa dni. Po wtorkowym śniadaniu pojechaliśmy do Livigno. Znowu mieliśmy kilka testów na szybkość ubierania odzieży przeciwdeszczowej, ale humor poprawił zakup whisky (15E / 2l) oraz obiad. Z Livigno pojechaliśmy „zaliczyć” przełęcz Stelvio. Droga była gładka i kręta, jednak z powodu nieustającego deszczu i zapamiętanych poślizgach na włoskich rondach nie można było wykorzystać możliwości motocykli. Na szczycie temp. 3 st. C, mgła i słaba widoczność – ale warto było. Do bazy noclegowej w Bormio dotarliśmy ok godz. 18. Tam już było cieplej – 17 st. C. W środę z samego rana, ubrani w „nieprzemakalne” ubrania wyruszyliśmy w kierunku Grossglockner. Przejechaliśmy przez przełęcz Passo – odcinek 100 km przejechaliśmy w ok 4 godz. – drogą ekstremalną – dziurawą i wąską. Ok godz. 20 dotarliśmy do bramek na Grossglockner (24E/motocykl). Nie zdecydowaliśmy się jednak na przejazd tego samego dnia.

Czwartkowy poranek przywitał nas deszczem. Nie mogąc doczekać się wypogodzenia zapowiadanego przez prognozy pogody, mokrzy wyruszyliśmy na Grossglockner. Słaby widok na szczycie i ciągły deszcz przyczyniły się do wydłużenia przejazdu do 3 godzin. Przez całą Austrię jechaliśmy w deszczu. Trasa dłużyła się, więc zdecydowaliśmy się na przejazd 150 km autostradą, mając nadzieję na dojechanie do Trebonia. Udało się to już o godz. 20, jednak wszystkie miejsca noclegowe były już zajęte. Szukając noclegu kierowaliśmy się w kierunku Polski. Po przejechaniu ok 800 km tego dnia, ok godz. 2 nad ranem znaleźliśmy nocleg.

Piątek był dla nas bardziej łaskawy. Bez deszczu mieliśmy możliwość „pozamykania” opon na czeskich winklach i wysuszenie przemoczonych ubrań. Udało nam się dotrzeć do Brodziakówki o godz. 16.

Łączna trasa wyniosła ok 3,5 tyś km.

                                                                                                                      Rysiek Brodziak